Post by Feniks z popioÅówPost by JarosÅaw SokoÅowskiZabrania, zabrania -- Pani to by od razu rzecz zaczynała od
zabraniania. Ekonomia taka. Gdzie ja te dwanaście dziewek
służebnych w domu pomieszczę?
Wygląda na to, że starą ekonomię zastąpiła także ekonomia miejsca.
Ekonomia miejsca była zawsze. Nasadzając do kręcenia dziewuch dwanaście,
można było być niemal pewnym, że we fraucymerze tego zbytnio nie odczują.
Gdyby kolejne tuziny były potrzebne do drylowania wisien, albo do migdałów
łuskania, to też by się znalazły. Ale jeśli popatrzyć na miejskie (co nie
zawsze znaczy mieszczańskie) domy stojące od kilku wieków, to ciasnota
aż w oczy bije. Domostwa, co je zorganizowano na kilkunastu metrach
kwadratowych, za to kilka pięter w górę, wcale nie należą do rzadkości.
Tam, to już w ogóle z nasadzaniem takiej liczby dziewuch kłopot byłby
zasadniczy. Gdyby ktoś jednak tego cudu dokonał, to i tak przecież
kręcić by nie podołały. To wszystko rzecz jasna w dużej mierze skutek
tego, że z uwagi na tuziny mołojców kręcących się od czasu do czasu
po okolicy, wypadało taki zamieszakały obszar otoczyć murem. Ekonomia
miejsca wymagała, by na każdy metr bieżący muru przypadała odpowiednio
liczna załoga. Właściwie, to najmniej dwie załogi. Jedna, co smołę
z góry leje, druga zaś do posypywania pierzem. Ech, wesoło dawniej ludzie
potrafili się bawić.
W czasach nieco późniejszych, gdy rzemiosło zbójeckie podupadło, zaś
w miastach rozkwitło kamienicznictwo, aż tak ciasno już nie bywało.
Zwyczaj pojawił się taki, że przy każdym mieszkaniu, nawet skromnym,
przeznaczonym dla ubogiego szewca, a później zgoła robotnika fabrycznego,
gdzie gospodarz z czeredą dzieci gnieździł się w jednej izbie, urządzano
maleńką służbówkę. To dla dziewki służebnej. Nie brało się to z tego, że
jaśnie panu szewcowi służby się zachciało, a pani szewcowa do samodzielnego
kręcenia nie nawykła. Wynikało to stąd, że wieś przekazywała miastu to,
czego sama miała nadmiar i obfitość. Dochodzę teraz do wniosku, że to, co
może zbyt pochopnie określiliśmy "ekonomią miejsca", tak po prawdzie, przy
ścisłym uporządkowaniu materii, powinno być nazywane ekonomią dziewek.
Przepraszam, że tylko skrótowo (znów ta ekonomia miejsca) nakreśliłem tło
historyczne potrzebne do dalszych rozważań na temat form zwracania się do.
Teraz jest dobry moment, by zauważyć, że trzecia osoba liczby pojedynczej
najwcześniej miała zastosowanie w kontaktach ze służbą. "Niech Marysia
ukręci jajec na suflet", "jak Jadwiga dzisiaj pościera kurze, to jutro
dostanie wychodne" -- tak to wyglądało. Ci sami ludzie stosowali liczbę
mnogą wraz z naturalnym potraktowaniem drugiej i trzeciej osoby -- czyli
na przykład "dajcie matulu ten kufer, co o nim ojciec gadali". Trzeba też
dodać, że używanie drugiej osoby wraz z tytułem mogło być obce ludziom
z jedna Jadźką czy Maryśką w służbówce. "Panie bracie, polej no węgrzyna"
-- tak to można było usłyszeć tylko w kręgach zbliżonych do tych ze
znamienitszych rodów, co mieli spichrza zboża pełne i dwory w dziewki
bogate.
I tak oto dochodzimy do czasów współczesnych, kiedy to nastąpiło dziwne
dwóch rzeczy pomieszanie. Jeden do drugiego mówi teraz jak do służby,
zastępując tylko imię uniwersalnym słowem "pan" lub "pani" wziętym ze
sfer wyższych. A wszystko to być może za sprawą nadmiaru dziewuch
w mieście. Ekonomia taka. Pokręcona.
Post by Feniks z popioÅówPost by JarosÅaw SokoÅowskiO, właśnie, Pani już pewnie zauważyła, że lubię stare zapiski.
Ba! A po cóż niby ja Pana tak za język tutaj ciągnę?
Jakie tam znowu "ciągnę". Przepychanki językowe -- ot co.
Post by Feniks z popioÅówPost by JarosÅaw SokoÅowskiNatomiast w miejscu przeznaczonym na uzasadnienie wykaligrafowane
zostało: "Gdyż jeść jest co, lecz popić nie ma czym". Jaka to musiała
być mądra i roztropna kobiéta! Takie uzasadnienie, to majstersztyk. Ja
je do dzisiaj stosuję z dobrym skutkiem przy każdej sposobnej okazji.
I innym to samo polecam.
Podobno prawdziwy problem zaczyna się wtedy, kiedy szuka się do picia
uzasadnienia.
Niech Pani w takie rzeczy, Pani Ewo, nie wierzy. To są sztuczne, wydumane
problemy. Ludzie mają uzasadnienie, motywację mają i chęci mają szczere.
A zdarza się, że popić nie ma czym. I to dopiero jest problem prawdziwy.
Nie zawsze trafi się taka zapobiegliwa osoba, jak cytowana dziedziczka.
Post by Feniks z popioÅówPrzecież wszyscy wiedzą, że pić trzeba.
W tropiku picie jest przymusem. Jeśli dwóch ludzi spotyka się
w Europie, wymieniają najpierw: "Dzień dobry! Co słychać?".
Dwóch ludzi w tropiku wita się inaczej: "Czego się napijesz?".
Pije się często w dzień, ale picie nakazane, picie programowe,
odbywa się wieczorem. Albowiem wieczór przechodzi w noc, a noc
czyha na śmiałka, który zakpił z alkoholu.
Noc tropikalna jest żelaznym sojusznikiem wszystkich wytwórni
whisky, koniaków, likierów, sznapsów i piw na świecie i kto
nie daje tym wytwórniom zarabiać, zwalczany jest przez noc
jej najlepszą bronią: bezsennością. Każda jest męcząca, ale
bezsenność w tropiku jest zabójcza. Człowiek katowany w ciągu
dnia przez słońce, wycieńczony nigdy nie zaspokojonym pragnieniem,
maltretowany i osłabiony musi spać.
Jarek
--
I tak podniecony, już nie wytrzymałem.
Razem z motorniczym, kumplem z partyzantki, tramwaj zatrzymałem.
I jak ten natchniony poeta Horacy zawołałem...
LUDZIE!!! KOCHANI... COŚCIE TACY SMUTNI???
PRZECIE JEDZIECIE DO PRACY!!!